Recenzja filmu

Proste rzeczy (2020)
Grzegorz Zariczny
Błażej Kitowski
Magdalena Sztorc

Prosta historia

W prostych, codziennych czynnościach odbijają się trudne, wielkie dylematy. Próżno by tu szukać fabularnych twistów czy technicznych fajerwerków. Zwolennik filmów Zaricznego powiedziałby, że to
Prosta historia
"Myślałem ostatnio trochę o sobie" – jedno zdanie, dwa kłamstwa. To jasne, że Błażej rozpamiętuje trudne relacje rodzinne od dawna, a bieżące wydarzenia – śmierć ojca – tylko na nowo otworzyły stare rany. Wątpliwość wzbudza też niewinne określenie stopnia uwagi poświęconej na autorefleksję, mężczyzna bowiem powoli zaczyna ocierać się o egotyzm. Wielkimi krokami nadchodzi więc przyszłość, teraźniejszość domaga się reakcji, a tymczasem bohater wciąż nawet nie jedną, a dwiema nogami tkwi w nieudanym dzieciństwie.



Bilansu życiowego Błażej (Błażej Kitowski) niefortunnie dokonuje w momencie, kiedy sam stał się głową rodziny. Budowa domu dla Magdy (Magdalena Sztorc) i ich rocznej córeczki Ali (Alicja Kitowska) to dla niego egzamin dojrzałości, który ledwo co zdaje. Wiele rzeczy w nowym gniazdku nie jest skończonych, a inne nie działają tak, jak powinny. Bohater snuje się po domu, pali skręty i od czasu do czasu wpada z kamerą na – obserwowane z dystansu i za pośrednictwem zapewniającego bezpieczeństwo medium – grupowe sesje terapii. Wkrótce rozmowy o uczuciach i głęboko skrywanych myślach będą na porządku dziennym także i w jego najbliższym otoczeniu.

Podstawą "Prostych rzeczy" są zmienne relacje między partnerami. Magda coraz bardziej traci cierpliwość do nieodpowiedzialnego i obijającego się mężczyzny, który jak chłopiec domaga się współczucia i czułości. Nie do końca podoba jej się też obecność stryja, który nagle staje się nieodłącznym elementem codzienności pary. I to właśnie między dwoma krewnymi, bratankiem i jego wujkiem, który pojawił się niespodziewanie, aby pomóc młodym w urządzaniu, rozgrywa się najciekawsza potyczka.



Zaangażowany w życie Błażeja wuj staje się dla niego ojcem, którego zawsze mu brakowało. Chłopak z kolei wciela się w jego syna, do którego ten nie może dotrzeć. Swoją obecnością mężczyźni wypełniają więc poniekąd wzajemne braki. Oczywiście tego rodzaju przeniesienie rzeczywistych relacji na inną osobę pozwala rozegrać pewne warianty zachowań i sprawdzić reakcje drugiej strony. Jednocześnie to też sposób na to, by zaspokoić niektóre tęsknoty i po prostu poczuć się lepiej samemu ze sobą.

Na dłuższą metę takie rozwiązanie nie ma jednak prawa bytu, a i w krótkim czasie trwania owego rodzinnego eksperymentu efekt pozostaje daleki od ideału. Bohaterowie, choć niekiedy zdolni do rzucenia ciepłym słowem czy żartem, długo nie przełamują istniejącej między nimi niewidzialnej emocjonalnej bariery, a tym bardziej nie padają sobie w ramiona. Bez pardonu natomiast zadają niewygodne pytania i sprawiają sobie nawzajem ból. Nawet ikoniczny motyw męskiego, międzypokoleniowego porozumienia, czyli scena wspólnego łowienia ryb, kończy się totalnym fiaskiem i zaognieniem konfliktu.



W prostych, codziennych czynnościach odbijają się trudne, wielkie dylematy. Próżno by tu szukać fabularnych twistów czy technicznych fajerwerków. Zwolennik filmów Zaricznego powiedziałby, że to nieklasyczna dramaturgia, pożyczająca z nurtu slow cinema niechęć do tradycyjnie rozumianej intrygi; przeciwnik natomiast zapewne po prostu zasnąłby z nudów. Twórcy nie interesuje bowiem prosta rejestracja precyzyjnie wykoncypowanego scenariusza, ożywionego przez uprzednio nakierowaną ekipę filmową. Najbardziej zależy mu bowiem na osobistym wymiarze historii, dlatego też jego dzieła sytuują się na granicy fabuły i dokumentu.

Naturalne wnętrza i plenery, niezaplanowane dialogi, do pewnego stopnia improwizowane sceny – wszystkie te elementy składają się na przemyślaną, celową strategię artysty, upatrującego w surowej formie szansy na wydobycie bogactwa treści. W przypadku "Prostych rzeczy" trudno więc mówić o konkretnych wydarzeniach składających się na fabułę, jest to bowiem raczej studium ewoluującej emocjonalności głównego bohatera.



Zariczny jedynie wytycza kierunek, w którym projekt ma podążać, a życiodajną wodą dla tego pustego naczynia są dopiero prywatne doświadczenia odtwórców głównych ról. W Magdę i Błażeja wciela się prawdziwa para o tych samych imionach; oboje widnieją też w napisach jako współautorzy scenariusza, a Sztorc dodatkowo pełni rolę producentki dzieła. Na ekranie towarzyszy im Tomasz Schimscheiner (z Zaricznym współpracował już przy jego pełnometrażowym debiucie – "Falach"), który też zdaje się wnosić do filmu więcej z własnego życia niż aktorskiego warsztatu.

Zamysł Zaricznego brzmi intrygująco, pozostaje jednak kwestią sporną, czy zaproponowanego przez niego materiału faktycznie wystarcza na pełnometrażowy – choć stosunkowo niedługi – film. Być może historia o dojrzewaniu trzydziestolatka tylko dodatkowo by zyskała, gdyby skondensować ją do formy średniego lub krótkiego metrażu. Przesłanie "Prostych rzeczy" dość szybko bowiem staje się zrozumiałe.

Do Błażeja stopniowo dociera, że i owszem, może żywić pretensje i mieć do żal do tych, którzy go skrzywdzili nawet i przez całe życie, ale w ten sposób tylko je traci. W końcu będzie musiał odgrodzić się od przeszłości, przestać szukać powodów i wyjaśnień – nawet jeśli w dużej mierze prawdziwych – i wziąć odpowiedzialność za to, co dzieje się tu i teraz. W odpowiedzi na jego narzekanie na dom rodzinny, w którym nigdy się nie rozmawiało, stryj zarzuca mu nadmierną gadatliwość. No właśnie – oby na gadaniu się nie skończyło.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones